Polski rynek robotyki przemysłowej rośnie dynamicznie z każdym rokiem. W procentach, bo faktyczna liczba „zatrudnionych” w przemyśle robotów szacowana jest na niewiele ponad 10 tys. szt. Daje to Polsce niezbyt zaszczytne miejsca w rankingach, nawet w Europie, nie wspominając o wysoko uprzemysłowionych krajach azjatyckich. Dlaczego tak się dzieje? Powodów jest kilka, jednak najistotniejsze okazują się uprzedzenia, czyli zakorzenione w świadomości mity na temat robotyzacji. Na hasło „robot przemysłowy”, jak mantra powtarzają się kontrargumenty: drogi, trudny w obsłudze, nieelastyczny, nieprzydatny, zabiera miejsca pracy. Jak jest naprawdę?
Niektórzy producenci robotów przemysłowych twierdzą wprost, że statystyczny polski przedsiębiorca po prostu boi się robotyzacji. Nie chce ryzykować poważnej inwestycji, bo uważa, że bazowanie na zatrudnieniu ludzi gwarantuje większą stabilność firmy. Tymczasem prognozy są raczej zgodne: firmy produkcyjne, które nie postawia dzisiaj na automatyzację, w perspektywie kilku lat mogą stać się mało konkurencyjne, albo mieć poważne kłopoty ze sprostaniem wymogom jakościowym rynku.
Mit 1 i 2: za drogi i za trudny
Roboty przemysłowe nie są urządzeniami nominalnie tanimi. Zakup jednego programowalnego manipulatora to wydatek od kilkudziesięciu do około 200 tys. zł. To bardzo drogo lub bardzo tanio – wszystko zależy od tego, jak i co liczymy. Jeżeli robot jest w stanie wykonywać non stop przez 24 godziny na dobę te same zadania, które w tym czasie w systemie zmianowym wykonuje trzech pracowników, to kalkulacja kosztów w skali roku może okazać się zaskakująco korzystna dla robota.
Równie łatwy do obalenia jest argument o trudnościach związanych ze sterowaniem robotem. Urządzenie raz zaprogramowane do wykonania jakiejś czynności (lub sekwencji działań), będzie je powtarzało z tą samą precyzją i niezawodnością za każdym razem przez dowolną liczbę cykli. Pomijając zawodność percepcji i precyzji człowieka przy czynnościach powtarzalnych, należy pamiętać, że pracownik też wymaga szkoleń, często kosztownych i długotrwałych. Różnica polega na tym, że wydatki na przeprogramowanie robota mają stuprocentową gwarancję skuteczności, gdy przeszkolony pracownik może odejść z pracy, zachorować lub – pomimo wydatków na szkolenia – popełniać błędy.
Mit 3 i 4: nieelastyczny, więc nieprzydatny
Producenci robotów przemysłowych zwracają uwagę na fakt, że potencjalni klienci nie decydują się często na zakup robota przemysłowego, bo – nie znając możliwości tych maszyn – nie potrafią dostrzec ewentualnych korzyści z ich stosowania. Tymczasem w każdym zakładzie istnieją tzw. wąskie gardła produkcji, w których nie sprawdza się człowiek, za to roboty mogłyby poradzić sobie znakomicie.
Poparciem tych sugestii wydają się być badania rynku. Wynika z nich, że większość rynku robotów przemysłowych w Polsce opiera się na przedsiębiorstwach z obcym kapitałem – na firmach, w których kluczowe decyzje podejmują menadżerowie znający zalety robotyzacji.
Jeżeli uda się pokonać barierę „nieprzydatności”, jak diabeł z pudełka pojawia się zarzut o małą elastyczność w dostosowaniu do zmieniających się warunków produkcji. Choć w odniesieniu do robotów kartezjańskich ten „argument” dałby się jeszcze obronić, to nijak się ma do możliwości robotów 6-osiowych, które stanowią obecnie standard wśród maszyn produkcyjnych.
Mit 5: robot odbiera pracę człowiekowi?
Ta obawa – niezbyt to piękne, ale prawdziwe – nęka nie tyle pracodawców, co pracowników. Czy jest zasadna? Z badań statystycznych wynika, że w większości zakładów, które zastosowały robotyzację produkcji zatrudnienie nie zmalało, a w części przypadków nawet wzrosło. Dlaczego? Bo robotyzacja pozwoliła zmienić rentowność niektórych stanowisk, a przez to uchronić miejsca pracy przed likwidacją, a nawet – w dłuższej perspektywie – wygenerować oszczędności pozwalające na tworzenie nowych miejsc pracy.